Włoski bez cenzury nie jest książką nową, ukazała się ona na rynku już jakiś czas temu, dokładnie w 2008 roku. Jednak dopiero od dwóch dni jestem posiadaczką tej pozycji i nie omieszkam podzielić się z Wami opinią na jej temat. Już sam opis książki, który można znaleźć na stronach księgarni internetowych wydał się dość interesujący.
Zobaczcie sami:
Chcesz pogadać z piękną Włoszką lub przystojnym Włochem? Żaden problem! W tej książce znajdziesz 13 rozdziałów z ostrymi tekstami i wskazówkami na temat:
krwiożercze okrzyki bojowe przydatne na boisku i przy konsoli
ciała i jego najważniejszych części…
gestów, dzięki którym nigdy nie zostaniesz bez słów
Włoski bez cenzury to książka niezbyt gruba, 108 stron zmieści się w torebce czy kieszeni. Można ją spokojnie kartkować w autobusie, czy czekając na koleżankę w kawiarni. Czcionka jest duża, strony czytelne.
W każdym rozdziale znajdziecie interesujące fakty
Krótkie mino dialogi
i ciekawostki
Włoski bez cenzury to pozycja wydawnictwa Langenscheidt, która warto przestudiować.
Prawda jest taka, że to nie o gramatyce będziecie rozmawiali z obcokrajowcem, a o życiu, codzienności. W większości przypadków, gdy Wasza edukacyjna droga dopiero się rozpoczyna, wypowiadane przez 100% Włocha zwroty mogą wydawać się zaklęciami czarownika na środku pustyni.
Idiomy, tajemne skróty, wyrażenia potoczne, to właśnie tymi składowymi żyje język. Włoski bez cenzury może pomóc w tym wszystkim i na pewno nie zaszkodzi. Oprowadzi Was po tej niegrzecznej stronie języka, o której mówi się rzadko.
Nowy Rok od zawsze ma znaczenie dużo głębsze niż tylko zmiana cyferki i więcej na życiowym liczniku. Osobiście przywiązuje dużą wagę do tego dnia, w głównej mierze ze względu na nową szansę. 1-go stycznia wszystko zaczyna się na nowo. Rzeczywistość wydaje się być oczyszczona z błędów przeszłości, a i my mamy więcej nadziei i entuzjazmu na nowe jutro. Czyż nie?
I jak to co roku bywa, w głowie powstają listy celów do zrealizowania, często bardzo ambitnych, długofalowych. Cała masa założeń, będę taki i taki, zrobię to i tamto. Za 365 dni każdy na nowo zrobi bilans co się udało, a co zginęło w tłumie:) Nie jest to łatwe zadanie, by sprostać własnym i cudzym oczekiwaniom, gdy ze wszystkich stron przygniatają codzienne obowiązki. Jednak jakieś założenia warto mieć, plan pomaga wszystko uporządkować. Poza tym często prowadzi do spełnienia marzenia, bądź osiągnięcia wyznaczonego celu.
Jakie zamierzenia może wpisać do swojego terminarza osoba zakochana w nauce języków, bądź taka, która naukę nowego języka odkłada od kilku lat. Nie może na niej zabraknąć, takich pozycji!
W tym roku pragnę nauczyć się podstaw nowego języka. Najtrudniejsze jest znalezienie lektora, a w zasadzie podjęcie prób znalezienia go i nie odkładania tego na luty, marzec… grudzień. Bo rok zleci a my nadal nie podejmiemy nawet próby.
Raz dziennie poświęcę przynajmniej 15 min na lekturę obcojęzyczną/ naukę słówek/ ćwiczenie gramatyczne etc… Może wydaje się to niewiele, jednak ile to wymówek po drodze nas spotka, zanim znajdziemy ten kwadrans?
Będę kontynuował/a już rozpoczętą naukę. Szkoda by było zmarnować poświęconego do tej pory czasu. Czyż nie?
Podejdę do egzaminu, który potwierdzi mój poziom znajomości języka. Zapłacenie za niego z wyprzedzeniem może być najlepszą motywacją do nauki:)
Pragnę osiągnąć poziom biegłości językowej B1/ B2/ C1/ C2?
Chciałabym/ chciałbym przeczytać ze zrozumieniem książkę ulubionego autora w oryginale
…?
Do każdego długoterminowego celu, tego większego gabarytowo, prowadzą małe kroczki. Bez nich droga do osiągnięcia marzenia może być wyjątkowo długa, męcząca i zniechęcająca. Dlatego w przypadku nauki języka pewnych rzeczy po prostu się nie przeskoczy. Jeden krok jest wyjściową do następnego.
W tracie realizacji założeń może okazać się, że jest ono zbyt ambitne. Co nieuchronnie będzie nas prowadziło do przeświadczenia o porażce, dlatego nie bójcie się modyfikować Waszych planów na bieżąco. Życie pisze różne scenariusze i musimy być elastyczni pod tym względem. Nawet obniżenie poprzeczki nie będzie życiowym dramatem, a jedynie realnym spojrzenie na rzeczywistość. W konsekwencji zrealizujemy 50%, 70%, ale zrealizujemy cokolwiek! Lepsze to niż obrażanie się na siebie, na brak postępów. Nie bójcie się planować, bo to jest oznaką, że na czymś Wam zależy i w głowie macie na siebie pomysł. Posiadacie wyobrażenie, co chcielibyście potrafić, jak chcielibyście spędzić czas, czego pragniecie się nauczyć. A to już połowa sukcesu:)
Życzę Wam i sobie spektakularnych marzeń, ambitnych celów i wytrwałości w ich realizacji!
Dla wszystkich miłośników języka włoskiego i VIA ITALIA został przygotowany e-book z listą 1000 najpopularniejszych wyrazów włoskich. Poznanie słów, których używa się wiele razy w ciągu każdego dnia pozwala na zaskakująco szybkie zrozumienie podstawowych komunikatów po włosku. By zrozumieć większość treści nie jest potrzebna znajomość całej gramatyki. Kluczem są najczęściej używane włoskie słowa – znając je można natychmiast poczuć się bezpiecznie w języku. Zachęcam Was do obejrzenia krótkiego filmu Mateusza Grzesiaka, który tłumaczy jak można szybko nauczyć się języków obcych.
Oczywiście, pamiętajcie, że nauka języka obcego to długi i pracochłonny proces, ale mam nadzieję, że taka lista ułatwi Wam naukę lub będzie świetnym materiałem do powtórki. W tym e-booku znajdziecie listę 1000 najpopularniejszych włoskich wyrazów wraz z tłumaczeniem, a także dodatkowo listę liczebników, dni tygodnia i miesięcy. Na końcu znajduje się tabelka z końcówkami czasowników w czasach prostych.
Darmowy E-book możecie pobrać tutaj:
https://via-italia.pl/newsletter-italiano/
Życzę Wam wszystkim owocnej nauki!
Magdalena Szczepanik-Zielonka
Detective story, noir, thriller, policier, novela negra, mistery novel, czy można zawrzeć te terminy w jeden? We Włoszech i owszem, Giallo, pod tym słowem kryje się wszystko.
Termin giallo (żółty) jest stricte powiązany z włoską literaturą, a dokładnie z serią I Libri Gialli, których twórcą był Lorezno Montano. Książki te były publikowane we Włoszech przez wydawnictwo Mondadori od 1929 roku. Giallo był związany z kolorem okładki kryminałów, czy też drastycznych powieści z dreszczykiem i zbrodnią w tle.
Pierwszą książką z tej serii była „La strana morte del signor Benson” (S.S. Van Dine z 1929). I tak zaczęła się wielka włoska przygoda z kryminałem, która trwa do dziś. Żółty, jako symbol rozpoznawczy detektywistycznej serii bardzo dobrze przyjął się w całym kraju. I po raz pierwszy kolor został przypisany do gatunku.
Kryminały miały swoich wybitnych przedstawicieli na całym świecie. Weźmy z przykład chociażby Artur Conan Doyle i jego Sherlocka Holmesa.
Należy mieć jednak świadomość, że nie wszystkie znane i wybitne powieści powstały dekady temu. Obecnie gatunek ten cieszy się wielką popularnością i przy odrobinie talentu, pomysłu oraz szczęścia można stworzyć dzieło na miarę przygód intrygującego detektywa Holmesa.
Przed Wami dwie historie osób, których życiowe perypetie nie wskazywały na to, że zostaną one pisarzami. Droga do ich literackiej sławy bywa pełna życiowych zakrętów.
Giorgio Faletti, urodził się w Asti w 1950 roku. W latach 80 zyskał popularność jako komik, występując w popularnym programie telewizyjnym. Kłopoty ze zdrowiem sprawiły, że porzucił tę profesję i zainteresował się światem muzyki, co zaowocowało jego udziałem podczas Festiwalu w San Remo. Po przygodzie z piosenką zajął się literaturą publikując z powodzeniem w 2002 roku swoją pierwszą powieść Io uccido (Ja zabijam), thriller, który sprzedał się w ilości ponad miliona egzemplarzy!
Massimo Carlotto urodził się w 1956 roku w Padwie. W latach 70 znalazł się w centrum jednej z najbardziej kontrowersyjnych zbrodni w historii Włoch. W 1976 zgłosił policji odkrycie ciała kobiety, która została zasztyletowana. Jego wersja mówiła, iż próbował ją ratować, jednak jego ślady w jej mieszkaniu i krew ofiary na ubraniu spowodowały, że został oskarżony o morderstwo i aresztowany. Skazany na więzienie zdecydował się uciec przed wymiarem sprawiedliwości, ukrywając się we Francji oraz Meksyku. Lata ucieczki, stresu, ponowne trafienie do więzienia pchnęły Massimo na skraj załamania nerwowego. Na szczęście kres absurdalnemu wyrokowi położył Prezydent Włoch i w 1993 roku ułaskawił go. Fatalna przeszłość ostatecznie minęła i zapoczątkowała nowy rozdział w życiu Massimo Carlotto. Odtąd nie był już uciekinierem, a pisarzem. Jego pierwsza powieść Il fuggiasco, historia na wpół biograficzna, była początkiem wielkiej kariery.
Te dwie historie ukazują, jak nieprzewidywalne bywają koleje losu, jak z samego dna, można trafić na szczyt. Jeżeli chcecie ocenić talent wspomnianych wyżej osób zapraszam do lektury. Tam fikcja literacka miesza się z rzeczywistością tworząc dzieła, które za 100 lat być może zyskają sławę na miarę brytyjskiego detektywa.
Do Świąt jeszcze daleko, jednak to właśnie teraz jest najlepszy czas by poeksperymentować w kuchni z nowościami, co uchroni nas przed strzeleniem kulinarnej gafy na Boże Narodzenie. Może w tym roku ktoś z Was postanowi zmierzyć się z ciastem – legendą, Panettone. Być może ktoś z Was, aby w końcu najeść się do syta, upiecze swoje własne Panettone.
Nie tylko smak i jego oszałamiająca wysokość zachwyca, ale także historia, z pozoru zwyczajna, jednak zapadająca w pamięć. Ile ludzi, tyle legend, tak jest i w przypadku pochodzenia tego ciasta. Mnie wyjątkowo przypadła do gustu jedna z nich.
Dawno dawno temu…żył sobie Toni, skromny pomywacz na dworze Ludwika il Moro. To jemu przypadł tytuł wynalazcy najbardziej charakterystycznego dla włoskiej tradycji ciasta. Jak do tego doszło? Otóż w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia, szef kuchni (il capocuoco) na dworze Sforzów, piekł słodkości na książęcy bankiet (il banchetto ducale). Pech chciał, iż słodkości przypaliły się i nie mogły zostać podane szacownym gościom. Toni poratował sytuacje tworząc coś „na szybko”. Zmieszał zaczyn drożdżowy z mąką (farina), jajkami (uova), cukrem (zucchero), rodzynkami (uvetta) i kandyzowanymi owocami (canditi)by na końcu otrzymać wyjątkowo elastyczne i miękkie ciasto (un impasto).
Po upieczeniu było ono nie tylko wysokie, jego chrupiąca skórka, aromatyczny zapach suszonych owoców sprawiły, iż zostało pochłonięte w tempie błyskawicznym. Ten spektakularny i przypadkowy sukces znalazł odzwierciedlenie w nazwie ciasta. Ludwik il Moro zdecydował się, że będzie nosiło imię twórcy (il creatore). I tak, w kulinarnym słowniku pojawiło się Pan de Toni, które z czasem przybrało nazwę Panettone.
Przez stulecia ciasto przybierało różne formy, jednak smak pozostał tak samo doskonały. Wracając do kształtów, można wyróżnić il panettone basso – NISKIE oraz il panettone alto – WYSOKIE. Pierwsze narodziło się to wyrośnięte, później ewoluowało w niskie i tak współistnieją ze sobą dwa smakowite cuda sztuki kulinarnej:) Dzisiaj te dwie formy współistnieją obok siebie i ciężko powiedzieć, której jest bliżej do tradycji, bowiem obie są tak samo rozchwytywane przez smakoszy.
Na uwagę zasługuje postać Angelo Motta, to on, w latach 20 XIX wieku zastosował przy wypiekaniu panettone bocznych tekturek (pirottino) otaczających blaszkę do pieczenia, dzięki temu ciasto mogło rosnąc naprawdę wysoko, przybierając charakterystyczny kształt grzyba. Ten właśnie wygląd dominował przez kolejne dziesięciolecia przy produkowaniu panettone na skalę masową.